Sukces!!! Udało się!!! Jest cudownie! Wspaniale! Gratulacje i słowa uznania sypią się ze wszystkich stron. Ego pęcznieje, aż słychać, jak trzeszczy w szwach. Ach, jak jest dobrze! Człowiek czuje się mocny, sprawczy, mądry, kompetentny. Słowem WIELKI!!! W takiej euforii można góry przenosić, tańczyć, śpiewać, skakać z radości. Tyle pracy, wysiłku, stresu czy się uda i wreszcie jest! Taaakie uznanie! No cóż, skromnie mówiąc - należało się. To była dobra robota. Szanse na wygraną od początku były duże. Ma się ten szyk, tę klasę i już. Konkurencja niech drży!
Nagle ktoś puka do drzwi. Trochę nie w porę, ale może ktoś osobiście chciałby winszować mi sukcesu. No cóż, za sławę płaci się pewną cenę. Otwieram... a tu w progu stoi... Marność. Na dodatek nie jakaś zwykła Marność, ale Marność nad Marnościami. Liche to to, trzęsie się jak w febrze, a za nią stoi chór szyderców. O nie, nie, nie! Nie ze mną te numery! Po co przyszła? Teraz? Teraz, kiedy ja mam taki wielki dzień? Dzisiaj w moim życiu nie ma miejsca dla Marności. A ona wchodzi, rozsiada się wygodnie w fotelu i patrzy na mnie ciekawie oczami, w których powieki drgają od tików nerwowych. Kiwa głową, jak gdyby litowała się nade mną. O co chodzi? Co ona tu robi? Można tak po prostu wejść do czyjegoś domu, życia bez pozwolenia? A ona odzywa się tak: „Ja jestem drugą nogą sukcesu. W zasadzie jego prawą ręką. Gdzie on, tam i ja. Jak noc i dzień. Jak słońce i deszcz. Jak śmiech i płacz. Każda radość przemija, każdy sukces staje się wyzwaniem, każdy zachwyt zgorzknieje. Nie wierzysz? Przypomnieć Ci historię Jezusa? Jego witano kwiatami, palmami. Wołali: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Król! Bądź nam Królem!” To był dopiero sukces! Tak przemawiać, tak żyć, żeby tłum porwać za sobą. A On to zrobił. Rozkochał w sobie ludzi. Szli za Nim, wielbili Go, śpiewali na Jego cześć. I jak długo trwała ta euforia ludu? I jak się skończyła? Zamęczyli Go, skatowali, zamordowali z zimną krwią. Tego, którego kilka dni wcześniej wielbili. A ty? Pamiętasz swoje wcześniejsze sukcesy? Te wielkie i te małe? Co z nich zostało? Ile razy nagroda, zwycięstwo, sława stały się powodem ukrytej zawiści? Knutej po kątach z zazdrości plotki, oszczerstwa? Ile osób w oczy mówiło pochwały, a za plecami krytykowało? Po co ten cały wysiłek wkładany w pracę? Podejmowanie nowych wyzwań, działań? Wszystko przeminie, nie zostanie nawet wspomnienie. Przeminą triumfy, przeminiesz ty, przeminą inni.”
I nagle zrobiło mi się smutno. Bo jak to tak? Sukces nie ma sensu? Praca, trud włożony w to, aby go osiągnąć też nie ma sensu? To co go ma? Nic nie warto robić? Nie starać się, nie dbać o siebie, dom, pracę? To jak żyć? Tak byle jak? Ale przecież takie życie jest beznadziejne! Tak nie można! Ja chcę żyć, a nie egzystować. Chcę działać, tworzyć, rozwijać się. Mam obowiązek jako człowiek czynić sobie ziemię poddaną, czyli dbać o nią, wkładać w codzienność swój trud, wysiłek. Więc co ta Marność opowiada? Czemu psuje tę chwilę, która przyniosła mi tyle radości? Ja nie chcę teraz płakać ani rozmyślać nad własną przemijalnością. Bo wszystko w życiu ma swój czas. Jest czas lamentu i czas tańca, milczenia i mówienia, czas sadzenia i wyrywania tego, co zasadzono. Teraz jest mój czas radości. Księga Koheleta radzi: „Gdy ci się dobrze wiedzie, ciesz się z tego, a wiedzie ci się źle, wtedy to rozważ”.
To ja teraz idę świętować. Cieszyć się z tego, że jest pięknie, że udało się coś osiągnąć, że praca nie poszła na marne. I Chrystus też zmartwychwstał i króluje żywy, chociaż najpierw dał się ukrzyżować. Alleluja! I już chcę radośnie zacząć świętować, gdy nagle słyszę: „To ja zostanę z Tobą – ze złośliwym uśmieszkiem szepcze Marność – przecież z tej radości za chwilę nic nie zostanie. Poczekam.” A zostań. Jak powiedziała Szymborska: „Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.” A później znów będzie radość, bo „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”. Chwała Panu! I.Ś