Nasza strona wykorzystuje pliki cookies, które są zapisywane przez przeglądarkę na dysku twardym użytkownika w celu ułatwienia poruszania się po witrynie oraz dostosowania Serwisu do preferencji użytkownika. Istnieje możliwość zablokowania zapisywania plików cookies poprzez odpowiednią konfigurację przeglądarki internetowej, jednak blokada ta może spowodować niepoprawne działanie niektórych funkcji w serwisie. Brak zmiany ustawień przeglądarki internetowej na blokowanie zapisu cookies jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na ich zapisywanie.  Więcej o "cookies"
 

     Co to jest modlitwa? Myślę, że większość odpowie, że modlitwa to po prostu rozmowa z Bogiem. Pięknie. Tylko jak to się ma do rzeczywistości? Jak można porozmawiać z Bogiem? Bo przecież rozmowa polega na wymianie zdań, na jakiejś konwersacji. A nie znam takiego, który sobie rozmawia z Panem Bogiem przy porannej kawie albo wieczornej herbacie... Kto pyta, jak mija Mu dzień albo co teraz porabia? Czy ktoś z nas opowiadał z Bogiem żarty i śmiał się z nich do rozpuku? Wątpię...

 

 

      A może modlitwa nie jest rozmową? Może jest tylko jednostronnym przekazem? My wysyłamy, Bóg odbiera, ale pozostaje niemy wobec tego, co słyszy? Może jesteśmy jak radio, które nadaje w eter, żeby gdzieś tam, w innej części wszechświata Bóg mógł tego posłuchać?

    Gdyby tak rzeczywiście było, to byłoby przerażające. Bo jak sobie radzić z życiem, jeżeli uwierzylibyśmy w to, że Bóg – nasz Stwórca - jest w jakiejś innej czasoprzestrzeni, a na nas patrzy jak na jakieś ludziki zamknięte w szklanej kuli? I wciąż poddaje nas różnym próbom i rozlicza z wypełniania jego przykazań? I dopiero po śmierci będziemy mogli usłyszeć Jego głos mówiący: „Pójdźcie błogosławieni” lub „Idźcie precz!”? To naprawdę straszne, bo to znaczyłoby, że Bóg staje się rodzajem demiurga, który bawi się ludzkością. Jak w grze komputerowej, w której postaci nie mają dla ich twórcy większej wartości. Są zabawką, środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu. A przecież Biblia wyraźnie zaprzecza takiemu wizerunkowi człowieka. W Księdze Rodzaju czytamy: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi». W Psalmie 8: "Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, czym syn człowieczy, że troszczysz się o niego? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Aniołów, uwieńczyłeś go czcią i chwałą. Obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich.”

     Więc człowiek nie jest zabawką w rękach Boga. Jest stworzeniem wyjątkowym, ukochanym. Czy jeśli kogoś się kocha, stwarza mu jak najlepsze warunki, to czy można jednocześnie bawić się nim? Ignorować jego prośby, podziękowania, myśli? Czy rodzic, który kocha swoje dziecko chce je lekceważyć? Chce udawać, że go nie słyszy? Wszyscy znamy odpowiedzi na te pytania. Bóg nas słucha i Bóg nam odpowiada. Tylko nie każdy potrafi mowę Boga zrozumieć. On mówi do nas poprzez nasze sumienie, poprzez innych ludzi, czasami splot wydarzeń. Odpowiada na nasze modlitwy.

     Więc jak się modlić? Czy ma sens odmawianie wyuczonych formuł na pamięć? Nie oszukujmy się, odmawianie różańca czy pacierza, stwarza ryzyko braku koncentracji na wypowiadanych treściach. Myśli zaczynają nam uciekać w kierunku codziennych spraw – może jakiejś sprzeczki domowej, może problemów zawodowych lub zadań, które trzeba koniecznie jeszcze dzisiaj zrobić. Automatycznie „klepiemy” znane słowa. Czy to wciąż jest modlitwa? Tak, tylko mniej uważna, jakościowo słabsza. Ale wciąż modlitwa. Bóg nas rozumie. Wie, że jesteśmy istotami słabymi. Często nie radzimy sobie z natłokiem myśli. Przecież kiedy rozmawiamy z drugim człowiekiem też w międzyczasie zastanowimy się nad czymś innym. To nie znaczy, że nagle przestaliśmy rozmawiać. To tylko oznacza, że przez chwilę byliśmy mniej skoncentrowani.

     Ale czy odmawianie gotowych, wyuczonych formuł niesie ze sobą jakąś duchowość? Nawet jeśli nasza koncentracja jest absolutna, to przecież równie silne przeżywanie wciąż tego samego tekstu jest niemożliwe. Więc jaki sens ma wielokrotne powtarzanie go? A jaki sens ma zbieranie pościeli każdego ranka, jeśli za kilkanaście godzin trzeba ją będzie ponownie rozłożyć? Czy nie chodzi o uporządkowanie życia, o nadanie mu rytmu dnia i nocy? Podobnie jest z modlitwą. Powtarzanie po raz dziesiąty „Zdrowaś Maryjo” albo „Dla Jego bolesnej męki” pozwala uporządkować chaos w głowie, wyciszyć się, nadać pulsacyjny rytm naszym słowom. Taka modlitwa uspokaja, otwiera przestrzeń do głębszej medytacji i pogłębienia wiary.

     Poza tym, kto powiedział, że każda modlitwa musi nieść ze sobą wielkie skupienie i najlepiej jeszcze ogromne przeżycie? Pięknie to ujął ojciec Leon Knabit w jednej ze swoich wypowiedzi: „Trzeba uważać na bardzo niebezpieczną chorobę duchową niejednego katolika, którą można by nazwać: cukrzycą duchową. Chrześcijanin chorujący na nią nieustannie szuka w modlitwie emocji np. ktoś stale jeździ z jednych rekolekcji na drugie, z jednego forum charyzmatycznego na drugie, a Msza św. czy adoracja bez gitar, nastrojowej muzyki i poruszającego wystroju prezbiterium to już nie dla niego.” A przecież nie chodzi o uniesienia. Chodzi o naszą świadomą obecność, o wyrażenie swoją postawą miłości i uwielbienia. Jakie ma to ogromne znaczenie widzimy w scenie kuszenia Chrystusa na pustyni. Szatan mówi do Jezusa: „Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego […] jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon” (Łk 4,6-7). Za ten jeden gest szatan był gotowy oddać wszystko, co miał. Więc nie tylko słowa mają znaczenie. Ugięcie kolan – postawa, którą najczęściej przyjmujemy podczas modlitwy – to ma moc! Można nawet odnieść wrażenie, że Bóg woli modlitwę bez słów na rzecz pokornej postawy i mocnej wiary: „A modląc się nie bądźcie wielomówni jak poganie […] Nie bądźcie do nich podobni” (Mt 6,7), a w Psalmach wyczytamy: „Zdaj się w milczeniu na Pana i złóż w Nim nadzieję” (Ps 37,7).

     Dla mnie osobiście modlitwa jest czymś w rodzaju otulenia. Otulenia Bożą obecnością, miłością, bezpieczeństwem. To trochę tak, jakbym usiadła w świetle lampy. Ciepły krąg światła spływa na mnie, oświetla całą moją osobę, ogrzewa. Światło nie musi nic mówić, żeby czuć jego obecność. Czasami blask jest tak duży, że wejście w jego okrąg przesłania cały świat, a czasami zanurzenie w nim nie powoduje utraty kontaktu ze światem. Nie potrzebuję, aby podczas modlitwy Bóg odpowiadał mi werbalnie. Słowa nie są mi potrzebne. Potrzebuję po prostu z Nim być. Czuć Jego obecność. Żeby On mnie otulił sobą. I wtedy całe życie staje się modlitwą. Każdy dzień, każda czynność, jeśli jest wykonywana w łączności z Nim. Można dużo się uczyć, dużo pracować, dużo myśleć albo wcale tego nie robić. Wszystko można. I wszystko, poza grzechem, stanie się modlitwą, jeśli cały czas świadomie będziemy zanurzeni w Jego obecności.

     I niech zażyłość z Bogiem wciąż się pogłębia, a słowa modlitwy płyną każdego dnia: „Ty, Panie, znasz mnie, Ty doświadczasz moje serce i widzisz, że ono jest przy Tobie” (Jr 12,3) „Badaj, o Boże, moje serce, poddaj mnie próbie, poznaj moje zamierzenia. Zobacz, czy nie znajduję się na drodze do zagłady, prowadź mnie drogą odwieczną.” (Ps 139, 23-24)

                                                                                                     I.Ś.