Nasza strona wykorzystuje pliki cookies, które są zapisywane przez przeglądarkę na dysku twardym użytkownika w celu ułatwienia poruszania się po witrynie oraz dostosowania Serwisu do preferencji użytkownika. Istnieje możliwość zablokowania zapisywania plików cookies poprzez odpowiednią konfigurację przeglądarki internetowej, jednak blokada ta może spowodować niepoprawne działanie niektórych funkcji w serwisie. Brak zmiany ustawień przeglądarki internetowej na blokowanie zapisu cookies jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na ich zapisywanie.  Więcej o "cookies"
 

     Kiedy jako ksiądz mieszkałem na wsi przy kościele, pewnego mroźnego dnia ze śniegiem przyszła do mojego mieszkania jedna z wiejskich mamuś. Miała twarz czerwoną od zimna.

 

 

- Proszę księdza, mam prośbę. Niech się ksiądz przebierze za Świętego Mikołaja i przyjdzie do Gąsina, do mojej chorej córki Agaty. Nikt nie może jej wyleczyć – ani lekarz z Warszawy, ani z Konotopy. Nic jej nie pomaga – ani lekarstwo tanie, ani drogie. Nic nie chce jeść. Dzisiaj mówiłam jej o świętach Bożego Narodzenia, o choince, o tym, że to już niedługo, i wtedy powiedziała: „Jak przyjdzie do mnie Święty Mikołaj, to zjem jajko na miękko”.

- Nie mogę się przebrać za Świętego Mikołaja – odpowiedziałem. - Nie mam w mieszkaniu wąsów, brody i kleju. Nie mam lustra, a w małym lusterku nie zobaczę nawet, w którym miejscu brodę przykleić. Nie mam kożucha, zresztą nie wypada, żeby ksiądz się przebierał. Niech się przebierze któryś z sąsiadów.

- Agata jest bardzo uważna – odpowiedziała matka. - gdyby się na przykład przebrał Jan Kobyłecki, od razu by się domyśliła.

     Przestaliśmy mówić i przez chwilę było tak cicho, jak w czasie klasówki.

- Cóż robić, proszę pani. Po prostu pojadę tak jak jestem, bez brody i wąsów, i opowiem jej o Świętym Mikołaju.

     Mamusia nie bardzo była zadowolona, ale się zgodziła.

     Pojechaliśmy saniami.

     […] Wszedłem do małego domu. Kiedy mnie zobaczyła, wyciągnęła ręce i zawołała: „Święty Mikołaj!”. Pewnie w gorączce wydawało się jej, że mam wysoką czapkę, wąsy i brodę.

- Przyszedłeś z nieba – powiedziała. Bo do świętego mówi się – ty.

Usiadłem na krześle i tłumaczyłem: - Wcale nie z nieba, tylko z sąsiedniej wsi. […]

- Ale ty jesteś święty?

     Przypomniałem sobie wszystkie moje grzechy i tak się zaczerwieniłem, jakby mróz zaczął szczypać.

- Wcale nie jestem święty. Przyjechałem, bo dowiedziałem się, że jesteś chora.

- Przecież gwiazdkę trzymasz w ręku.

- To tylko rękawiczka.

- Jaką masz piękną brodę – wołała i uczyniła ręką gest, który wyraża zachwyt.

- Nie mam brody – broniłem się – a o brodzie każdej wiem to, że jest o wiele młodsza od włosów na głowie, dlatego niektórym włosy z głowy uciekają, ale broda zostaje.

     […]

     Wreszcie opowiadałem jej o Świętym Mikołaju – o tym, jak podrzucał dzieciom podarunki przez otwarte okno. Potem mówiliśmy o Gąsinie i o gęsiach, które mają niewidoczne uszy, a świetnie słyszą i wszystko widzą, chociaż mają oczy z boku.; o domku dróżnika, który ma okna z każdej strony, żeby pociąg zobaczyć…

     Agata uśmiechała się, zaczęła klaskać w ręce, poczuła się lepiej i nagle dostała takiego apetytu, że zjadła dwa jajka na miękko.

 

Ks. Jan Twardowski, Nowe patyki i patyczki. Jeszcze o Świętym Mikołaju